Czy ktoś posprząta stajnie Augiasza?
Przez ostatnich kilka lat mieliśmy w kraju nad Wisłą niegospodarność, zawłaszczanie państwa, dzielenie dziczejącego społeczeństwa i szalejące po polskich drogach obce wojska. Wszystko to głównie dzięki obecnej partii większościowej, z której wywodzi się miłościwie nam panujący Prezydent.
Pamiętam jego orędzie po objęciu urzędu. Twierdził, iż „będzie prezydentem pojednania”. Został jednak prezydentem wszechobecnych podziałów. Dzieli Polaków na lepszych i gorszych, „faszystów” i „komunistów” (choć Prezydent tego pamiętać nie musi, realnego komunizmu w PRL nie było, były mocno usadowione grupy syjonistyczne, starające się o zastraszanie narodu pod przykrywką „opieki” ZSRR), ludzi, mieszkających w dużych aglomeracjach miejskich, małych miasteczkach i ośrodkach wiejskich. Większych miast podczas kampanii prezydenckiej Andrzej Duda wyraźnie unika. To nie jego elektorat, szkoda czasu na zmianę preferencji wyborczych mieszczuchów.
W swojej podróży przez Rzeczypospolitą przebiera kobiety w stroje ludowe i głosi się przywódcą wszystkich Polaków. W zasadzie mamy sytuację dokładnie odwrotną – Prezydent Duda stał się marionetką rządu PiS, osobistym poddanym Prezesa.
***
Widząc młodego, wykształconego człowieka miałem nadzieję, iż staje na czele państwa ktoś, kto zwaśnione strony pogodzi na tyle, na ile tylko jest to możliwe. Andrzej Duda postąpił dokładnie odwrotnie. Przez całą kadencję dzielił społeczeństwo i tak już wcześniej podzielone skutecznie przez ekipy post-solidarnościowe.
Prezydent w każdym ustroju (konstytucyjne zakresy jego władzy są zróżnicowane) ma reprezentować kraj na zewnątrz, nawiązywać w miarę dobre stosunki z państwami ościennymi, wspierać (skoro kiedyś zgłosiliśmy akces) naszą obecność w UE. Nie może, co czyni Andrzej Duda, zastępować najważniejszych ministrów ani premiera. Winien być mężem stanu, nie strażakiem, „gaszącym” błędy kolegów.
Nasz natomiast Prezydent skutecznie obraża kraje UE, mówiąc bez ogródek, czym dla władz RP jest Unia i nie chce/nie wolno mu doprowadzić do normalizacji stosunków z Rosją, z którą od lat nie prowadziliśmy żadnej wojny. Korzystnych stosunków nie mamy ani z Białorusią (to głównie „zasługa” ministra spraw zagranicznych pierwszej czwórki polskich premierów po roku 1989 – Krzysztofa Skubiszewskiego), ani z Ukrainą, gdzie pompujemy od lat pieniądze i środki materialne w nadziei ugłaskania Kijowa, jakby to nasi chłopi mordowali na Wołyniu ich biedotę. Nie mamy ich nawet z Litwą, choć to nie tylko historycznie i geograficznie najbliższy sąsiad, ale też – jak i RP – członek UE i NATO.
Jedynym krajem, z którym wciąż się na nowo układamy, są Stany Zjednoczone.
Politycznie najbardziej negatywnym dla Polski wyczynem Prezydenta Dudy jest trwająca właśnie wizyta USA, podjęta w chwili, gdy do wyborów prezydenckich pozostały zaledwie 4 dni. Spotkanie to w Ameryce poparł tylko koncern Westinghouse, od lat mający problemy ze sprzedażą swoich technologii i liczący na ich zbyt nad Wisłą, przeciwni mu byli kongresmani obu wiodących partii politycznych USA.
Na wszelki wypadek jeszcze przed I turą elekcji w Polsce Andrzej Duda „zaklepie” stacjonowanie u nas amerykańskich maszyn F-16, przystosowanych do zrzucania bomb atomowych B61-12, podwojenie liczby jankeskich żołnierzy oraz nadanie im specjalnych praw, znacznie szerszych niż w Niemczech, Korei Pd. czy Japonii. Za czyje fundusze te prezenty? Pytanie chyba retoryczne.
Jest to tym bardziej niepokojące, iż obaj panowie – Trump i Duda nie są wcale pewni reelekcji. Z przecieków można domniemywać, że również obaj nie zasięgali opinii swoich Rad Bezpieczeństwa Narodowego w sprawie podejmowanych, a ważkich dla bezpieczeństwa Rzeczypospolitej i całej Europy (dla USA znacznie mniej), ustaleń militarnych.
Bez względu na swoje prawdziwe poglądy (tych przecież nie znamy), Andrzej Duda podpisywał podsuwane mu akty ustawowe, dewastujące szkolnictwo, system opieki zdrowotnej, system emerytalny, naukę czy sądownictwo. Godził się na każde życzenie Prezesa, co odbiło się (jeszcze przed „pandemią”) negatywnie na gospodarce i finansach Państwa Polskiego.
Od każdego z nowych kandydatów oczekiwałbym nade wszystko zablokowania wyborczego rozdawnictwa pieniędzy, nawet, jeśli uchwali to parlament, czyli zakazu finansowego korumpowania elektoratu.
Ci zaś, którzy stosują publiczną korupcję polityczną powinni odpowiedzieć co najmniej przed Trybunałem Stanu. Przykładowo powinno się ich jednak ukarać więzieniem.
Mam też nadzieję, że nowy Prezydent Najjaśniejszej nie zechce już dzielić Polaków na lepszych i gorszych – bohaterów leśnych walk i „złych” żołnierzy armii, która bądź co bądź bezpośrednio wyzwalała i odbudowywała jak umiała kraj, w jakim wszyscy (Prezydent również) mieszkamy i staramy się żyć, lawirując między idiotycznymi przepisami tak Brukseli jak Warszawy. Nasi biurokraci nie są bowiem wcale mądrzejsi od unijnych.
Chciałbym też, nie jako publicysta, a jako obywatel RP, by nowo wybrany Prezydent likwidował skutecznie akty prawne, godzące we wszelkiego rodzaju mniejszości społeczne. By, stojąc na straży prawa, przestępców karał a bohaterów wynagradzał, nie zaś odwrotnie, boć to „uczciwemu człeku zwyczajnie się nie godzi”. Na tym wszak polega rola Prezydenta Rzeczypospolitej – chyba, iż po jakimś wypadku obudziłem się właśnie w Chicago czasów Ala Capone. Wtedy wszystko byłoby łatwiejsze do zrozumienia…
Są i inne zadania. Dużo się mówi (i tylko mówi) o spustoszeniach po burzach i ulewach. Zamiast kupować niepotrzebny nikomu sprzęt militarny ze Stanów Zjednoczonych czy przekopywać Mierzeję Wiślaną, a zwłaszcza w dobie bankructwa przewoźników lotniczych (wymuszonego sztucznie „pandemią”) budować Centralny Port Lotniczy (Komunikacyjny) w Baranowie na Mazowszu – zbudujmy wreszcie, o co apeluję bezskutecznie od 20 lat na łamach różnych mediów, gminny system niewielkich zbiorników retencyjnych. Mielibyśmy w dużej mierze z głów problemy powodzi i suszy.
Prezydent ma dbać o poprawę tego, co jest, a skutkiem prawnych bubli ustawowych nie działa lub działa na niekorzyść społeczeństwa. Nie powinien mówić, gdzie budować nowe mosty lub fabryki. Tak działały partie rządzące „demoludami”, tak działają korporacje, nadrzędne wobec wielu Rad Ministrów jednocześnie.
Zamiast oprzeć funkcjonowanie Polski o współpracę z najbliższymi sąsiadami, czy szerzej – Europą – wciąż jedynym celem naszego sojuszu są Amerykanie, którzy od czasów Korei (to też sukces wątpliwy) nie wygrali żadnej awantury wojennej. Tym samym, mimo swojej potęgi gospodarczej i militarnej nie gwarantują nam stabilności. Obecnie zresztą USA znajdują się na krawędzi rozpadu państwa, co i Wall Street i londyńskiemu City byłoby bardzo na rękę. A rządzą światem pieniądze, nie politycy, o czym przekonał się właśnie po raz kolejny Donald Trump, bezradny wobec buntu własnej administracji i realizmu wyższych wojskowych, nie mających ochoty na wojnę domową.
Ten, kto wygra niebawem między Bugiem a Odrą, by móc stać się Heraklesem i posprzątać dookólną stajnię Augiasza, powinien utworzyć z obecnych kandydatów swoistą Radę Prezydencką. Stanowiłaby ona wielką siłę i uniezależniła Prezydenta Rzeczypospolitej od nacisków największych partyjek.
Czy tak postąpi? Za to już głowy bym nie dał.
Edward L. Soroka