ARTYKUŁYPOLECANESPOŁECZEŃSTWO

Media jako pacaneum

O mediach i ludziach aktywnych…

Dorota B. Jankowska: Po latach zajrzałeś do Elbląga. Okazja była naprawdę ważka         i chyba nie mogłeś nie skorzystać z zaproszenia…

Lech L. Przychodzki: Staram się nie lekceważyć żadnych zaproszeń. Tym bardziej, gdy o przybycie prosi ktoś z grona niewielu w końcu Przyjaciół. A Ryszard Tomczyk od 1982 roku bodaj do tej wąskiej grupy należy. Tym razem przygotował edycję, która właściwie już przeszła do historii Elbląga – antologię „Literaci elbląskiego trzydziestolecia 1989 – 2019”. Ponieważ współpracowaliśmy z Ryśkiem jeszcze w czasach, gdy kierował Centrum Sztuki „Galerią EL”,a potem wydawał kolejne czasopisma – w tym ponad 20 lat wspólnej zabawy w kwartalnik „TygiEL” – jakoś chętniej zalicza się mnie do twórców, związanych m.in.        z Elblągiem niźli Z Lublinem. Czemu też wcale przeciwny nie jestem (śmiech).

Dorota B. Jankowska: Edycję przygotowało Wydawnictwo „Uran” Marzenny Brackiej- Kondrackiej…

Lech L. Przychodzki: …przygotowało solidnie. A liczy sobie książka, bagatela, niemal 600 stron! To gigantyczna praca redaktorów (Tomczykowi sekundowali panowie Pukin i Wcisła), wydawcy i drukarni. Finansował rzecz samorząd miasta. Samorządy zazwyczaj miewają węża w kieszeni, gdy chodzi o sprawy kultury. Tym razem jakiś consensus osiągnięto. A że nie wszyscy są zadowoleni? Taka norma, nie tylko typowo polska. Środowiska artystyczne to ludzie o rozbudzonych ego, sławy i chwały zawsze im zbyt mało…

Dorota B. Jankowska: Wypada przypomnieć, że dr Tomczyk ma lat… niemal 90!

Lech L. Przychodzki: Ma. Tacy ludzie nie potrafią nie pracować. Ryszard był i – mimo nękających go kilku wrednych choróbsk – jest nadal tytanem prac wszelakich. Maluje wciąż, redaguje, pisze książki własne, recenzuje cudze, w miarę możliwości udziela się społecznie… Gość jakby z Odrodzenia przeniesiony w nasze czasy, by dawać sobą przykład tego, iż można…

Dorota B. Jankowska: Nie wszyscy mają tyle szczęścia. I zdrowia…

Lech L. Przychodzki: Myślisz o Antonim i Tadeuszu..?

Dorota B. Jankowska: Myślę. Zupełnie różne pióra, pewnie też całkiem inni ludzie. Ale to, iż byli ludźmi pasji, czuło się w ich publicystyce od razu. A walczyli nie tylko piórami. Różni biurokraci Wybrzeża i Górnego Śląska musieli mieć ich serdecznie dość. Naczelni lokalnych pism także…

Lech L. Przychodzki: Tia… Jak na półtora roku, to śmierć najpierw Antka Kozłowskiego, potem Tadzia Puchałki, mocno trzepnęła i ludźmi portalu http://www.SieMysli.info.ke i samą stroną. Z Antonim znaliśmy się „od zawsze”, choć przez lata na spory dystans, z Tadeuszem – od czasu Zjazdu Delegatów SDP w Kazimierzu Dln. wiosną 2015 roku.

Profesorski syn i wnuk – jakim był Kozłowski – hołdował nie tylko wiedzy, ale też odruchom serca. Stąd jego prace na rzecz trójmiejskiego podziemia w stanie wojennym i później. Nawet gdy dzięki zomowcom stracił oko – nie zaprzestał walki      o Rzeczypospolitą bez rządów namaszczanej przez Moskwę lewicy, bo komunizmem w latach 70.-80. nasz ustrój państwowy na pewno już nie był… W dodatku podbudowywał swój patriotyzm tradycją szlachecką, do czego miał niezbywalne prawo. Historia rodu stanowiła dla Antoniego tylko punkt odniesienia.

Zdawał sobie doskonale sprawę, iż jego wielkopolscy przodkowie byli jednymi z wielu, że z trudem osiągana                        w momentach zagrożeń jedność dawnej szlachty była warunkiem sine qua non przetrwania kraju o nieprzyzwoicie długich granicach i niezbyt przyjaznych sąsiadach.

Jako publicysta historyczny i społeczny miał swoich zagorzałych wielbicieli. Jako satyryk – spotykał się wciąż z zarzutami niskiego smaku.

Swoją drogą – książka o wielkich i plugawych postaciach PRL, którą złożył u wydawcy tuż przed śmiercią w grudniu 2017 roku, jak dotąd światła dziennego nie ujrzała…

Dorota B. Jankowska: Puchałka z kolei był regionalistą…

Lech L. Przychodzki: Tadek był przede wszystkim Górnoślązakiem! Mało gdzie miłość do rodzinnych stron jest tak pielęgnowana jak tam! Świetnym tego przykładem może być choćby od czasu zwolnienia z internowania mieszkający       w niemieckim Schweinfurcie historyk – Henryk Sporoń. O kilka lat starszy od Tomczyka, a również wciąż aktywny…      W dodatku Puchałka długie lata pracował w kopalni, wydobywając węgiel kamienny i ratując kolegów, bowiem ratownikiem górniczym był również.

To narzuca sposób patrzenia na świat i ludzi. Zna się doskonale ich codzienność, wie dokąd dążą i jakie nimi kierują pobudki. W przypadku Górnego Śląska to wciąż walka o tożsamość, w dużej mierze oparta o legendę Powstań Śląskich      i katolicyzm. Tadeusz nie był gorolem, był stamtąd. Krew go zalewała na niemal kolonialne zasady eksploatacji regionu    w czasach PRL i – niestety – także po roku 1989. Z czym wiązała się kwestia likwidacji kolejnych kopalń węgla kamiennego, czyli tysięcy miejsc pracy w zamykanych KWK i firmach, opartych o transport i przeróbkę „czarnego złota”. Pisał o tym, zyskując wrogów znacznie od siebie potężniejszych. Podobnie jak wówczas, gdy ukazywał animatorów śląskiej kultury, tych prawdziwych, nie tych, których nagradzali „z okazji” partyjno-samorządowi urzędnicy. A patrzeć potrafił i bez pudła odróżniał, kto pracuje naprawdę, kto zaś jest tylko zaufanym kundelkiem kolejnej władzy. Do „partiokracji” (bardzo celny termin dr Tomczyka) zaufania nie miał!

Dorota B. Jankowska: Partiokracja to nepotyzm i korupcja, czego dowodzi choćby ostatnia afera łapówkarska, której bohaterem jest były wiceprezydent Lublina…

Lech L. Przychodzki: Partiokracja to nade wszystko „wiązanie rąk” i odsuwanie na pobocze tych wszystkich, którzy nie chcą uczestniczyć w narzuconych przez partyjne centra regułach gry. Na szczęście takich jak Kozłowski czy Puchałka wciąż spotkać w Polsce można, choć młodsi od nich przyjmują postawy zdecydowanie bardziej konformistyczne. Dzisiejsza alternatywa polega na byciu takim, jak inni (śmiech).

I przyjmowaniu serwowanych społeczeństwu tematów pozornych (LGBT, kwestie klimatyczne, przybysze z obcych stron etc.) jako problemów, w które trzeba się angażować. Dlaczego nie widzę demonstracji przeciw atrofii Służby Zdrowia, brakowi mieszkań (ok. 3 mln na dziś), zróżnicowaniu płac na moim Dzikim Wschodzie i „za Wisłą”, bezrobociu wśród absolwentów wyższych uczelni, nie przyznawaniu rent tym, którym się rzeczywiście należą i odbieraniu ich niekiedy bardzo chorym, absurdalnym opłatom za wywóz śmieci..? Wyliczać dalej? Chyba nie trzeba…

Dorota B. Jankowska: Żadna władza nie jest zainteresowana nagłaśnianiem takich kwestii poprzez media…

Lech L. Przychodzki: Między innymi dlatego termin „demokracja” to znak pusty. Słowo- wytrych, słowo-klucz do wszystkiego. Jak mawiała wrocławska satyryczka, Ewa Szumańska – pacaneum! Lud ma demokrację i powinien się cieszyć. Od lat owa demokracja polega głównie na możliwości oddawania głosów podczas wyborów. Oddawania głosów na kandydatów, których wybrały – i tym samym odebrały elektoratowi wybór własny – koterie partyjek. Kanapowych, bo w polskich warunkach prawdziwe struktury terenowe miał kiedyś ROP I posiada je wciąż PSL.

A media w RP, będąc albo na pasku samorządów (lokalne) albo zagranicznych koncernów (duże, wciąż opiniotwórcze wysokonakładowe tytuły, opierane z wolna o Internet acz obecnie przejmowana jest przez nie także „drobnica” regionalna) prowadzą politykę, jakiej nie da się uznać za kurs na dostarczanie Polakom ważnych i sprawdzonych informacji. W dodatku coraz częściej odnoszę wrażenie, iż autorami treści (zwłaszcza w Necie) są wtórni analfabeci.

O repolonizacji mediów wciąż się mówi i na tym (podobnie jak z realną ochroną środowiska) koniec!

Dorota B. Jankowska: Organizacje dziennikarskie zostały w Rzeczypospolitej upolitycznione w sposób, którego nawet na znanych z inwigilacji Wyspach nikt by nie zaakceptował. Nie tylko żurnaliści, czytelnicy również…

Lech L. Przychodzki: Tak, nie ma równowagi, jakiegoś centrum. Albo propaganda nieistniejącego sukcesu, albo odsądzanie ministrów od czci i wiary. Zależy od tego, kto pociąga

Dorota B. Jankowska: Wciąż jesteś członkiem SDP… Tylko… zbuntowanym…

Lech L. Przychodzki: Składki opłaciłem Jędrkowi Sikorze do przodu, do 2020 roku, bo „Statu SDP” tego nie zabrania, a złotówki raz są, raz ich nie ma – czyli wciąż jestem członkiem Stowarzyszenia, choć za jego wierchuszkę mi wstyd. Sytuacji, jaką w oparciu o jeden donos, nigdy zresztą nieweryfikowany, stworzył Zarząd Główny SDP, zawieszając najpierw zarząd regionalny w Lublinie, potem w oparciu o opinię autorów donosu rozwiązując cały oddział, zaakceptować nie wolno. Ponieważ najwyższa władza Stowarzyszenia, jaką jest Zjazd Delegatów (nie, jak myśli wielu delegatów – Zarząd Główny) odmówiła jesienią 2017 roku rozpatrzenia pisma Zarządu Oddziału SDP-Lublin, (do czego nie miała prawa) i milcząco „przyklepała” działania Zarządu Głównego, powołaliśmy do życia lubelski Odział SDP na Wychodźstwie (nie Uchodźstwie, bo myśmy znikąd nie uciekali, to nas – a zwłaszcza legalnie wybranego prezesa oddziału – się pozbyto, jako reprezentujących bardziej interesy regionalnych żurnalistów niźli ludzi z ul. Foksal w stolicy).

Krzysiek Skowroński przeliczył się jednak co do osoby obalonego prezesa lublinian – Boguś Sarat nie jest tym, który odpuszcza. Jest „prezesem na wychodźstwie” i działa. W dodatku zyskuje w kraju przyjaciół, gdyż władze SDP dążą ku pełnej centralizacji. A jedyną szansą utrzymania ludzi w Stowarzyszeniu jest przejście do struktury federacyjnej i w kilku oddziałach już to zrozumiano. O znalezieniu młodych piszących także trudno marzyć. Media proponują im zazwyczaj wolontariat, a SDP płacenie składek i raz na jakiś czas zebranie.

Dorota B. Jankowska: Z pewnością mówi się o waszym oddziale (bo powołano jakiś czas temu nowy oddział lubelski, którym kieruje jeden z donosicieli) jako o czynniku destabilizującym Stowarzyszenie lub wręcz agentach Kremla…           W historii SDP nie było dotąd Oddziału na Wychodźstwie! Ani tym bardziej rozwiązania oddziału praktycznie istniejącego.

Lech L. Przychodzki: To nie nasz problem. Red. Sarat chciał działać, bo wcześniej oddział lubelski istniał tylko dzięki uporowi byłego prezesa, Jacka Przesmyckiego, ale też realnych działań nie podejmował. Widocznie taka postawa nowego bossa komuś w Warszawie przeszkadzała. Ciąg dalszy, łącznie z kradzieżą z niby-pancernej szafy lubelskiego SDP kartek  z głosowania na prezesa, członków Zarządu Oddziału i delegatów na Zjazd SDP, to być może tylko konsekwencja owego braku akceptacji. Albo bardzo niepokojący zbieg okoliczności. Śledztwo, oczywiście, umorzono (śmiech).

Dorota B. Jankowska: Red. Sarat nie unika rozmów na temat tej nieprawdopodobnej historii?

Lech L. Przychodzki: Dlaczego miałby unikać? Wybraliśmy go prezesem, toteż nas reprezentuje. W dodatku zna się na niuansach prawa RP. I jest do dyspozycji, wszędzie pozostawiając swój telefon, który i ja mogę podać, bo mam na to placet Bogusia. Proszę, oto on: 500-413-530. Mogą być problemy z zasięgiem; czasem odzywa się automat centrali po stronie słowackiej, ale wtedy prezes oddzwania…

 

Dorota B. Jankowska: Czego należy życzyć polskim dziennikarzom?

Lech L. Przychodzki: Wolnych mediów! (śmiech).

Dorota B. Jankowska: … a to w ogóle możliwe?

Lech L. Przychodzki: Skoro rozmawiamy.?!

 

O mediach i ludziach aktywnych z wice-naczelnym portalu „SięMyśli”, red. Lechem L.

Przychodzkim, rozmawiała red. naczelna Dorota B. Jankowska

 

 

 

Na zdjęciach:

1.Lech L. Przychodzki w Wąwolnicy k. Nałęczowa (lato 2017);
2. Promocja antologii „Literaci elbląskiego trzydziestolecia 1989 – 2019” w Bibliotece Elbląskiej. Od prawej: Marzenna Bracka-Kondracka, Ryszard Tomczyk i Lech L. Przychodzki (październik 2019);

3.Antoni Kozłowski i Lech L. Przychodzki w Lublinie (lato 2017);
4.Bogusław Sarat, Lech L. Przychodzki i mops Masako (Beskid Niski, lato 2018);
5.Skarbnik Zarządu Oddziału na Wychodźstwie SDP-Lublin, Andrzej Sikora i Lech L. Przychodzki, (UMCS Lublin, jesień 2019);

6.Tłumacz i poeta Herbert Ulrich i Lech L. Przychodzki (luty 2015, Nałęczów).

Autorzy zdjęć: Agnieszka Brytan, Mariusz Kiryła, Anna Panasiuk-Piekarska, Zbigniew Sajnóg

 

Dodaj komentarz